Wstęp

Siatkarska sekcja FKS Avia była rówieśniczką klubu. Powstała w 1952 roku. Przez wiele lat siatkarze Avii grali, z różnym powodzeniem, w lidze międzywojewódzkiej i II lidze. Nagle, na początku lat 70., nastąpił boom. Avia weszła do I ligi. Przez prawie 10 lat była czołową drużyną polskiej siatkówki, a jej zawodnicy: Tomasz Wójtowicz i Lech Łasko walczyli w reprezentacji Polski, zdobywając tytuły mistrzów świata i złote medale olimpijskie.

 

Cudowna przemiana

Złożyły się na nią trzy elementy. Po pierwsze, siatkarskie talenty pokolenia Tomka Wójtowicza, które ściągnęły do Avii z całego regionu. Po drugie, wsparcie finansowe ze strony WSK Świdnik. Po trzecie wreszcie, dobra baza treningowa. W połączeniu ze zdolnościami świetnych trenerów, do których zespół miał wybitne szczęście, stanowiło to doskonały materiał do stworzenia silnego teamu, zdolnego wywalczyć nawet tytuł mistrza Polski.

W 1976 roku zdarzył się jednak tragiczny wypadek samochodowy, w którym zginęli Henryk Siennicki i Zdzisław Pyc. Była to dla drużyny ogromna strata. I chociaż siatkarze Avii wieszali na szyjach brązowe medale, to tego najcenniejszego, połączonego z tytułem mistrzowskim, nie udało się nigdy wywalczyć. Szkoda, bo był to wtedy doskonały, dojrzały zespół. Rzadko której drużynie udawało się wygrać z Avią w Świdniku.

Najlepszym przykładem są legendarne pojedynki z Płomieniem Milowice, wówczas jedną z najmocniejszych drużyn w Polsce, kiedy Avia, przegrywając 0:2, potrafiła jeszcze odmienić losy meczu i zwyciężyć.

Takie właśnie spotkania z Milowicami, Resovią, Olsztynem, Częstochową, Wrocławiem i Krakowem budowały wokół siatkówki fantastyczną atmosferę. Każdy poniedziałek w WSK rozpoczynał się w tych latach od dyskusji na temat wyników weekendowych spotkań.

Tomasz Wójtowicz, którego ojciec i matka grali w siatkówkę, ma ją, rzec można, w genach. Podobno zamiast grzechotki dawali mu do zabawy piłkę…to jak miał skończyć? Pierwsze siatkarskie kroki stawiał w Lublinie, wówczas silnym ośrodku tej dyscypliny sportu. Dlaczego zatem, jego zdaniem, wielka siatkówka narodziła się w Świdniku a nie w Lublinie?:

– Być może zabrakło solidnego sponsora, jakim w Świdniku była WSK. W każdym razie, zarówno MKS, AZS, jak Lublinianka czy Motor, reprezentowały przyzwoity poziom. Kilku chłopaków przeszło zresztą do Świdnika, między innymi Heniek Siennicki i Andrzej Łuszczuk – tłumaczy mistrz świata i olimpiady, który jeszcze za czasów gry Avii w II lidze, był młodzieżowym reprezentantem Polski. – Zawsze byliśmy zespołem z ambicjami. Nawet w II lidze. Z ojcem, jako trenerem, z mocnym składem. Po awansie do I ligi weszliśmy na jeszcze większe obroty i gdyby nie straszny wypadek na al. Warszawskiej w Lublinie, tragiczna śmierć Henia Siennickiego i Zdzisia Pyca, kto wie, może zdobylibyśmy mistrzostwo Polski. Szczególnie cenne, bo siatkówka zawsze była naszym sportem narodowym. Nie stanąłby nam wtedy na drodze nawet Płomień Milowice, chociaż grało w nim chyba z 6 reprezentantów kraju. Nie mieliśmy takiego składu, ale wygrywaliśmy z nimi w domu.

Na mecz po piorunochronie

W połowie lat 70., żeby dostać bilet na ligowy mecz Avii trzeba było przyjść do kasy co najmniej dwie godziny przed rozpoczęciem spotkania. Niektórzy kibice, do przepełnionej hali, dostawali się po piorunochronie i sforsowaniu okna. Wystarczyło spojrzeć na rejestracje zaparkowanych pod halą autobusów, żeby przekonać się, że zjeżdżali tu z całego regionu.

W czym tkwił sekret powodzenia zespołu? Niewątpliwie na szczęściu do wybitnych trenerów, wśród których byli: Jerzy Welcz i Stanisław Mazur. Jednak legendą obrosło nazwisko Kazimierza Wójtowicza – ojca Tomasza i Wojciecha. Na czym właściwie polegał jego fenomen?

– Rozpoczynał jako siatkarz Motoru Lublin. Stąd jego praktyczna znajomość siatkówki – wspomina Kazimierz Patrzała, który kilkanaście lat bronił barw żółto-niebieskich, awansując z drużyną do pierwszej ligi i będąc następnie współtwórcą jej największych sukcesów. – Miał w sobie ogromną pasję i zacięcie. Bardzo często, po treningu, zostawał z jednym, bądź dwoma zawodnikami, by indywidualnie doskonalić ich umiejętności.

W dzisiejszą siatkówkę zaangażowane są wielkie pieniądze. W latach 70. rzeczywistość była inna. Zawodnicy uposażeni byli o wiele skromniej. Wynagradzały im to pierwszeństwo w przydziale mieszkania, możliwość wyjazdu na turnieje i obozy zagraniczne, pewność zatrudnienia po zakończeniu kariery. Wśród ówczesnych siatkarzy nie znajdziemy wielu, którzy nie poradziliby sobie w życiu po pożegnaniu ze sportem. Siatkówka oparta była w dużej mierze na drużynach akademickich, co sprawiało, że zawodnicy już w trakcie kariery zdobywali wykształcenie niezbędne do zapewnienia sobie spokojnej przyszłości po jej zakończeniu.

Panteon zasłużonych

Gdybyśmy chcieli wymienić nazwiska zawodników szczególnie zasłużonych dla świdnickiej siatkówki, lista będzie długa. Oprócz Tomasza Wojtowicza i Lecha Łaski, byli nimi na pewno: Mieczysław Rzędzicki, Leszek Sowiński, Mirosław Rusakiewicz, Henryk Siennicki, Zbigniew Magolan. Jeszcze z czasów gry w niższych ligach wypada wspomnieć o Janie Krasnopolskim, Edmundzie Chadale, Ryszardzie Rzędzickim, Tadeuszu Tomczyku, Mieczysławie Szklarzu, Ryszardzie Zielińskim, Adamie Nieradko, Edwardzie Karbowiaku, Waldemarze Pielaku, Andrzeju Łuszczuku, Józefie Marciniaku, Jerzym Miszczuku – późniejszym trenerze, Tadeuszu Skalińskim.

Avia a Skra Bełchatów

– Za tamtych czasów Avia była zespołem, który można porównać do dzisiejszej Skry Bełchatów, Jastrzębskiego Węgla czy Kędzierzyna. To była wspaniała drużyna – wspomina Kazimierz Patrzała. – Już dostanie się do meczowej dwunastki było dla zawodnika sukcesem. Na każdej pozycji rywalizowało ze sobą po trzech – czterech siatkarzy. Mieliśmy silne zaplecze, ponieważ klub doskonale pracował z młodzieżą. Co ważne, większość zawodników, po zakończeniu kariery, wiązało się ze Świdnikiem na stałe, podejmując tu pracę i zakładając rodziny. Czym siatkówka z lat 70. różni się od obecnej? Mówi się często o trenerze Wagnerze jako o „kacie”, ponieważ ogromną wagę przywiązywał do fizycznego przygotowania zawodników. Odnoszę wrażenie, że dzisiejsza siatkówka jest jeszcze bardziej atletyczna. Poza tym nowy sposób liczenia punktów zdynamizował grę. Ogromne pieniądze, jakie zainwestowano w ten sport, pozwalają na sprowadzenie najlepszych zawodników. Plus Ligę oceniam jako jedną z najsilniejszych w Europie i na świecie. Wieloletnia tradycja dobrej siatkówki odbiła na świdniczanach silne piętno. Sądzę, że jest ona w dalszym ciągu najpopularniejszą dziedziną sportu w naszym mieście. Odczuwamy głód wyników na miarę historycznych osiągnięć, ale będziemy musieli na nie chyba jeszcze poczekać.

Opracował: Jan Mazur

Ułatwienia dostępu