Złożyły się na nią trzy elementy. Po pierwsze, siatkarskie talenty pokolenia Tomka Wójtowicza, które ściągnęły do Avii z całego regionu. Po drugie, wsparcie finansowe ze strony WSK Świdnik. Po trzecie wreszcie, dobra baza treningowa. W połączeniu ze zdolnościami świetnych trenerów, do których zespół miał wybitne szczęście, stanowiło to doskonały materiał do stworzenia silnego teamu, zdolnego wywalczyć nawet tytuł mistrza Polski.
W 1976 roku zdarzył się jednak tragiczny wypadek samochodowy, w którym zginęli Henryk Siennicki i Zdzisław Pyc. Była to dla drużyny ogromna strata. I chociaż siatkarze Avii wieszali na szyjach brązowe medale, to tego najcenniejszego, połączonego z tytułem mistrzowskim, nie udało się nigdy wywalczyć. Szkoda, bo był to wtedy doskonały, dojrzały zespół. Rzadko której drużynie udawało się wygrać z Avią w Świdniku.
Najlepszym przykładem są legendarne pojedynki z Płomieniem Milowice, wówczas jedną z najmocniejszych drużyn w Polsce, kiedy Avia, przegrywając 0:2, potrafiła jeszcze odmienić losy meczu i zwyciężyć.
Takie właśnie spotkania z Milowicami, Resovią, Olsztynem, Częstochową, Wrocławiem i Krakowem budowały wokół siatkówki fantastyczną atmosferę. Każdy poniedziałek w WSK rozpoczynał się w tych latach od dyskusji na temat wyników weekendowych spotkań.
Tomasz Wójtowicz, którego ojciec i matka grali w siatkówkę, ma ją, rzec można, w genach. Podobno zamiast grzechotki dawali mu do zabawy piłkę…to jak miał skończyć? Pierwsze siatkarskie kroki stawiał w Lublinie, wówczas silnym ośrodku tej dyscypliny sportu. Dlaczego zatem, jego zdaniem, wielka siatkówka narodziła się w Świdniku a nie w Lublinie?:
– Być może zabrakło solidnego sponsora, jakim w Świdniku była WSK. W każdym razie, zarówno MKS, AZS, jak Lublinianka czy Motor, reprezentowały przyzwoity poziom. Kilku chłopaków przeszło zresztą do Świdnika, między innymi Heniek Siennicki i Andrzej Łuszczuk – tłumaczy mistrz świata i olimpiady, który jeszcze za czasów gry Avii w II lidze, był młodzieżowym reprezentantem Polski. – Zawsze byliśmy zespołem z ambicjami. Nawet w II lidze. Z ojcem, jako trenerem, z mocnym składem. Po awansie do I ligi weszliśmy na jeszcze większe obroty i gdyby nie straszny wypadek na al. Warszawskiej w Lublinie, tragiczna śmierć Henia Siennickiego i Zdzisia Pyca, kto wie, może zdobylibyśmy mistrzostwo Polski. Szczególnie cenne, bo siatkówka zawsze była naszym sportem narodowym. Nie stanąłby nam wtedy na drodze nawet Płomień Milowice, chociaż grało w nim chyba z 6 reprezentantów kraju. Nie mieliśmy takiego składu, ale wygrywaliśmy z nimi w domu.